O przekładzie literackim półpoważnie

ABSTRAKT

Artykuł opisuje warsztat tłumacza przy pracy nad tekstem poetyckim. Autorka zamieściła w tekście żartobliwe przykłady autorstwa m.in. Stanisława Barańczaka.

SŁOWA KLUCZOWE

przekład ♦ tłumaczenie ♦ translatoryka ♦ Barańczak ♦ przekład literacki

ABSTRACT

The article describes the methods of literature translation. The author features in her text some humorous examples of Stanisław Barańczak's poems translations.

KEY WORDS

translation ♦ Barańczak ♦ literature translation

Tłumaczenie jest zajęciem odwiecznym, bez niego niemożliwe byłoby nawiązanie kontaktów kulturalnych i handlowych między sąsiadującymi ze sobą ludami. Także przekład artystyczny może się poszczycić długą tradycją – do najstarszych znanych nam tłumaczeń literackich należy przekład eposu o Gilgameszu z języka sumeryjskiego na akkadyjski, dokonany przed ponad czterema tysiącami lat.

Translatologia – teoria przekładu, dziedzina przez niektórych badaczy nazywana także translatoryką, jest wszakże dyscypliną stosunkowo młodą, bo mniej więcej pięćdziesięcioletnią, lecz niesłychanie dynamicznie się rozwijającą. Lingwiści mówią o „pogodzie dla tłumaczy“, której towarzyszy zwiększające się zainteresowanie refleksją nad przekładem. Translatologia jest dziś w ofensywie. Gdyby dwa centralne dla niej zagadnienia przedstawić w formie pytań, pierwsze brzmiałoby:

1. CZYM JEST PRZEKŁAD?

…teren dziesięcioboju filologicznych lekkoatletów
zwanych tłumaczami.
Karl Dedecius

Przekład? Wiadomo. Przekład to tłumaczenie tekstu z jednego języka na drugi, każdy słownik współczesnego języka polskiego nam to powie. Chodzi o wyrażenie czegoś – konkretnie: wypowiedzi pisemnej lub ustnej – w innym języku. Wydawałoby się, prosta sprawa, a jednak odpowiedź na powyższe pytanie tylko z pozoru jest oczywista. Proszę spojrzeć na zamieszczony niżej fragment małżeńskiego dialogu w dwóch wersjach językowych i zastanowić się, czy wersja polska jest przekładem, czy też nim nie jest.

STANISŁAW BARAŃCZAK
MIODZIE, JESTEM DOMEM!

ALBO: PIĘTRO INNEJ MIŁOŚCI (ANOTHER LOVE STORY) GRA W JEDNYM POSTĘPKU. Edycja bi-językowa, wysokooświetalająca absolutną wierność translacji w Polski język gdy przytkniętej do Amerykańskiego oryginała

HUSB.: Honey, I’m home!

MĄŻ: Miodzie, jestem domem!

WIFE: Is that you, Matthew? Finally! What took you so long?

ŻONA: Czyż jesteś to ty, Matthew’ie? Finalnie! Co cię wzięło takiego długiego?

HUSB.: Come, ’come, Jennifer, don’t get upset.

MĄŻ: Przybądź, przybądź, Jenniferze, nie uzyskuj przewagi jednego seta w meczu tenisowym.

WIFE: Why, you’ve certainly taken your time this time.

ŻONA: Dlaczego, ty z pewnością zabrałeś swój czas tymczasem.

HUSB.: It’s a jungle out there, my dear. Traffic jams every freaking five minutes, pardon my French. How was your day, by the way?

MĄŻ: To jest dżungla tam na zewnątrz, moja zwierzyno płowa. Dżemy sklepików tytoniowych każde pieprzone pięć minut, ułaskaw mojego Francuza. Jak był twój dzień, na poboczu drogi?

WIFE: Nothing out of the ordinary. Your mother called to complain that you don’t call her often enough. Your son broke another two front teeth playing ice hockey. The garbage people are on strike. I washed the kitchen floor, and now my back is killing me. My allergies are a pain-in-the-neck as well. And this foul weather gives me a hell of a pleasant feeling to boot. Other than that, my life as a typical suburban housewife ran its everyday course smoothly today. In any case, dinner is served. […]

ŻONA: Nic poza obrębem czegoś ordynarnego. Twoja matka wołała narzekać, że ty wołasz ją nie często dosyć. Twój syn złamał jeszcze jedne dwa zęby frontowe grając na hokeju z lodu. Śmieciarze są na uderzeniu. Wyprałam kuchenne piętro i teraz mój tył zabija mnie. Moja alergia jest bólem-w-szyi jako studnia. I ta niesportowa pogoda daje mi piekło proszącego czucia do buta. Inne niż to, moje życie jako typowej podurbanistycznej domowej żony biegło swój każdodzienny kurs gładko dziś. W dowolnym futerale, obiad jest obsłużony. […]

HUSB.: What are we having tonight?

MĄŻ: Co jesteśmy mający tej nocy?

WIFE: You didn’t expect anything fancy, did you? What we have tonight is ever-so-popular hamburgers and fries from Burger King. There’s nothing like the regular meat-and potato kind of stuff.[…]

ŻONA: Ty nie oczekiwałeś żadnej wymyślnej rzeczy, oczekiwałeś ty? Co my mamy dziś, to są zawsze-tak-popularni szynkowi mieszczanie i smażonki z „Mieszczanina Króla”. Tam jest nicość przypominająca regularny mięsno-kartoflany rodzaj substancji. […]

HUSB.: Fine with me. So, the French fries! Boy, am I starved.

MĄŻ: Wyrafinowani ze mną. Toteż, Francuz smaży! Jako chłopak, jestem ja wygłodzony.

WIFE: Help yourself.

ŻONA: Pomagaj swojej jaźni.

HUSB.: Pass the salt, will you?

MĄŻ: Przeminie sól; ty też?

WIFE: Here we go.

ŻONA: W tym kierunku idziemy.

HUSB.: And ketchup. These two burgers look great.

MĄŻ: I doganiamy. Ci dwaj mieszczanie spoglądają prawdziwi, wielcy.

WIFE: You may have mine. (Another aside) For some reason, I’m not particularly hungry at this point.

ŻONA: Możesz mieć kopalnię. (Przewraca się na drugi bok). Dla jakiegoś rozumu, nie jestem ani cząsteczkowo głodna przy tym czubku…

HUSB.: You don’t know what you are missing.

MĄŻ: Nie wiesz, do czego chybiasz.

WIFE: I’m missing the boat, that’s what I’m missing.

ŻONA: Chybiam do łódki, to jest to, do czego chybiam.

HUSB.: What are you talking about?

MĄŻ: Czym jesteś ty mówiąca o?

WIFE: Years go by, and I move in a rut. This may be my last chance. There are still those things I’ve always dreamed of doing. Like, for instance, being a Florence Nightingale. A black singer. A Hillary Clinton, even. Enough is enough. Our relationship has never really worked, anyway. Another day like this, and I’m going into pieces. I’m nobody’s slave. I need more space.

ŻONA: Lata jeżdżą obok, a ja wzruszam w bruździe. Tegoroczny maju, bądź moim ostatnim przypadkiem! Tam są nieruchome te rzeczy, ja zawsze marzyłam o robieniu których. Jak, dla instancji, bycie Florenckim Słowikiem. Czarną maszyną do szycia. Hilarym Clintonem, parzystym. Dosyć jest dosyć. Nasz statek do przewozu krewnych nigdy naprawdę nie pracował, dowolną drogą. Jeden inny dzień jak ten, i ja jestem idąca w kierunku kawałków. Ja jestem bezcielesną Słowianką. Ja potrzebuję więcej przestrzeni kosmicznej.

HUSB.: So, what are you going to do now?

MĄŻ: Toteż, co ty jesteś idąca robić teraz?

WIFE: Move back in with my Mom.

ŻONA: Poruszać tylną częścią ciała we wspólnych występach z moją Mamą.1

I? Przekład to – czy nie? W lewej kolumnie widzą Państwo tekst angielski, w prawej natomiast widnieje tekst polski, wyraźnie od angielskiego zależny: nie da się zaprzeczyć, że ‘I’m’ to po polsku „jestem“, a ‘home’ to „dom“; że na przykład słowo ‘boot’ można na polszczyznę przetłumaczyć jako „but“ (ale ‘to boot’ to już „na dodatek“), że ‘space’ bywa w języku polskim oddawana zupełnie zasadnie jako „przestrzeń kosmiczna“ (chociaż może być także „przestrzenią życiową“ albo „prywatnością“), a ‘boat’ bez wątpienia jest „łódką“, ewentualnie „promem“ lub nawet „statkiem“ (ale zwrot ‘to miss the boat’, dosłownie: „spóźnić się na statek“, tłumaczymy raczej jako „stracić okazję“).

Przełożyć tekst to wyrazić go w innym języku – niby wszystko się zgadza. W takim razie dlaczego wersja polska wygląda tak, jakby napisał ją któryś z obśmiewanych przez Boya i Tuwima dyletantów (dyletantek) w dziedzinie tłumaczenia?2 Skąd się bierze to nieodparte wrażenie parodystyczności, psucia przekładu z perwersyjną premedytacją? Czy chodzi tylko o katastrofalny szyk zdania, niewolniczo naśladujący angielską składnię („jestem ja wygłodzony“, „Czym jesteś ty mówiąca o?“), o fatalną fleksję niektórych imion własnych („Matthew’ie“), niepotrzebne i nieudane tłumaczenie innych („Mieszczanin Król“, „Florencki Słowik“), wyraźnie niepolską interpunkcję („Toteż, Francuz smaży!“), pojawianie się w tekście przekładu faux amis czy też false friends, „fałszywych przyjaciół tłumacza“ (‘ordinary’ to nie narzucający się polskiemu odbiorcy przymiotnik „ordynarny“, ale „zwykły, przeciętny“) i zwyczajnych przekręceń (słowo ‘dear’ – „droga/i“, „kochana/y“, „kochanie“, tu opacznie zrozumiane jako ‘deer’, „jeleń“ lub „łania“)? Na marginesie, proszę zwrócić uwagę, że w wersji polskiej kryzys małżeński zarysowuje się wcześniej niż w wersji angielskiej: Nie jestem specjalnie głodna „przy tym czubku…“, zauważa żona na stronie (‘at this point’ to „w tej chwili, akurat“, ale ‘point’ w niektórych kontekstach rzeczywiście bywa „czubkiem“ – ołówka, noża).

Miodzie, jestem domem! Barańczaka nie jest przekładem, lecz złego przekładu parodią – zabawną kolekcją najrozmaitszych pomyłek, jakie mógłby popełnić nieuważny lub niedouczony tłumacz. Większość tych błędów wynika z faktu, że poszczególne wyrazy są tłumaczone w oderwaniu od kontekstu, to znaczy, przypisuje im się na chybił trafił (jakoby, to oczywiście celowy parodystyczny zabieg Barańczaka) jedno z możliwych słownikowych znaczeń leksemu bez oglądania się na całość, w której on występuje, a która to znaczenie doprecyzowuje lub zmienia. ‘What are we having tonight?’ jako „Co jesteśmy mający tej nocy?“ zamiast „Co będzie dziś na kolację?“ może być tu sztandarowym przykładem. Owszem, ‘what’ znaczy „co“, „we are“ to rzeczywiście „jesteśmy“, ‘having’ może zostać przełożone na „mający“, a ‘tonight’ – na „dziś w nocy/dziś wieczorem“, ale zdanie „Co jesteśmy mający tej nocy?“ nie jest znaczeniowym odpowiednikiem „What are we having tonight?“. Jak się okazuje, definicja przekładu ze słownika języka polskiego nie wystarcza, musimy zajrzeć do bardziej wyspecjalizowanego źródła.

Tłumaczenie (i przekład) to procedura lingwistyczna polegająca na zastąpieniu tekstu w jednym języku tekstem w drugim języku, przy zachowaniu relacji ekwiwalencji, objaśnia Słownik dydaktyczny terminologii translatorycznej. Ekwiwalencja, czyli relacja odpowiedniości, równoważności między tekstem oryginału a tekstem przekładu, jest kluczowym dla translatologii pojęciem, które zawdzięczamy Romanowi Jakobsonowi (art. On Linguistic Aspects of Translation, 1959; tłum. Z. Sroczyńskiej Językowe aspekty tłumaczenia, 19753). Zadaniem tłumacza jest sformułować ekwiwalentny komunikat w innym kodzie językowym, pisał Jakobson. Dwa lata wcześniej w swojej pionierskiej na gruncie polskim książce Olgierd Wojtasiewicz definiował zagadnienie przekładu w podobnym duchu: „Operacja tłumaczenia polega na sformułowaniu w pewnym języku odpowiednika wypowiedzenia sformułowanego uprzednio w innym języku“ (Wstęp do teorii tłumaczenia, 1957).

Co się jednak dzieje w wypadku, kiedy tłumaczymy nie wypowiedzenie, czyli wyraz lub grupę wyrazów, ale komunikat o szczególnej funkcji, szczególnego rodzaju tekst – dzieło literackie? Szukając odpowiedników dla elementów warstwy brzmień słownych oryginału, musimy starać się zachować indywidualną tożsamość dzieła, chociaż gdy wymienimy słowa, zmienią się i ich znaczenia, i – w konsekwencji – świat przedstawiony utworu, a zatem i nasze konkretyzacje tegoż, pisał filozof, ale i pionier polskiej translatologii, Roman Ingarden (art. O tłumaczeniach, 1955). Zdaniem badacza, przekład literacki to „oddanie polifonicznej harmonii jakości estetycznie walentnych przy równoczesnym zachowaniu – w granicach możliwości – warstwy znaczeniowej dzieła“. Które jakości oryginału są „estetycznie walentne“ i jak kształtuje się warstwa znaczeniowa dzieła, musi rozstrzygnąć sam tłumacz. Skutkiem odmiennych interpretacji tego samego tekstu oryginalnego, dokonanych przez różnych tłumaczy, są jego odmienne przekłady, które budują serię translatorską (termin Edwarda Balcerzana, Oprócz głosu, 1971) – ta „powtarzalność“, „wielokrotność“ przekładu jest jego cechą swoistą, odróżniającą tłumaczenie od rodzimego utworu literackiego, który jest wypowiedzią niepowtarzalną, jednokrotną. Lingwistyczna koncepcja przekładu próbuje rozstrzygnąć problem tłumaczenia na poziomie tekstu, tymczasem utwory literackie są „wieloplanowe“, tutaj nie wystarczy wymienić językowych elementów planu wyrażania („formy“), czyli słów, przy jednoczesnym zachowaniu planu zawartości („treści“), bo w przypadku dzieła literackiego elementy planu wyrażania – na przykład rymy – także są znaczące, im też trzeba znaleźć odpowiedniki, wyjaśnia Balcerzan w artykule Poetyka przekładu literackiego (1968).

I lingwistyczna, i literacka koncepcja przekładu zajmują się tłumaczeniem z jednego języka naturalnego na inny – tłumaczeniem międzyjęzykowym, czyli w terminologii Jakobsona interlingwalnym. W przywoływanym już artykule badacz wyróżnia jednak także przekład intraligwalny – tłumaczenie słów jednego języka przy pomocy innych słów tego samego języka, swego rodzaju parafrazę, i przekład intersemiotyczny – tłumaczenie znaków językowych na znaki niewerbalne, komunikatu językowego na komunikat innego systemu znakowego, na przykład utworu literackiego na język muzyki, tańca, filmu czy malarstwa.

W rozumieniu autora kognitywno-komunikacyjnej teorii przekładu Krzysztofa Hejwowskiego, „tłumaczenie jest […] formą komunikacji językowej i to formą dodatkowo skomplikowaną różnicami językowymi, kulturowymi i nieuchronną obecnością w akcie komunikacji osoby trzeciej – tłumacza“ (Kognitywno-komunikacyjna teoria przekładu, 2004). Tłumaczymy nie tylko tekst na tekst, próbujemy tłumaczyć kulturę na kulturę.

Lecz istnieją też inne koncepcje, ustawiające termin „przekład“ w jeszcze odmiennej perspektywie.

Nawet jeśli mówca i słuchacz posługują się tym samym językiem, obaj muszą tłumaczyć, ponieważ nie ma dwóch osób, które używałyby języka ojczystego dokładnie tak samo – pisał Wystan Hugh Auden w szkicu Sztuka przekładu (tłum. A. Słomianowskiego, 1971). – Przypuśćmy na przykład, że przyjaciel mówi mi, iż się zakochał. Aby go zrozumieć, muszę sobie zadać dwa pytania. Po pierwsze: „Czy doświadczyłem kiedykolwiek czegoś podobnego temu, co on opisuje?“ Po drugie: „Jeżeli tak, to czy jest to przeżycie, które ja sam określiłbym jako zakochanie się?“ Dalej, jeśli mam w pełni zrozumieć jego i moje przeżycie, muszę wiedzieć coś o historii pojęcia „zakochać się“, tak jak się ono rozwijało w kulturze Zachodu, muszę nadto usiłować wyobrazić sobie, jak zrozumieliby moje przeżycie ludzie należący do kultur, w których pojęcie „zakochać się“ jest nieznane.

Podobną tezę, że każdy akt rozumienia jest przekładem, głosił także George Steiner (Na konferencji After Babel, 1975; tłum. O. W. Kubińskich Na konferencji Po wieży Babel, 2000). „Mówiąc krótko, wewnątrz języka lub między językami ludzka komunikacja musi oznaczać przekład“, stwierdził Steiner.

Sytuację komplikują głosy proponujące – w imię większej precyzji – odróżniać przekład od tłumaczenia.

Tłumaczenie to to, co wierne, choć nieartystyczne.
Przekład to to, co i artystyczne, i wierne.
Naśladowanie to to, co artystyczne, ale niewierne.

To rozróżnienie Karla Dedeciusa (Na konferencji Vom Übersetzen, 1986; tłum. J. Prokopa Na konferencji Notatnik tłumacza, 1974). Inaczej – niemal dokładnie na odwrót – terminami „przekład“ i „tłumaczenie“ posługuje się Ryszard Krynicki. Poeta i tłumacz w wywiadzie Na konferencji Wiersz jest dziełem otwartym (1997) wyjaśnia rzecz następująco:

Odróżniam nieprzetłumaczalne od nieprzekładalnego. W wielkim uproszczeniu: słowa przekład używam wtedy, gdy mam poczucie, że lepiej nie mogłem tego po polsku powiedzieć i że zachowałem w miarę wiernie właściwości oryginału. Słowem tłumaczenie natomiast posługuję się wtedy, kiedy wiem, że mój tekst od oryginału odbiega i, moim zdaniem, nie da się tego uniknąć.

Na konferencji 50 lat polskiej translatoryki, zorganizowanej w listopadzie 2007 r. przez Instytut Lingwistyki Stosowanej Uniwersytetu Warszawskiego na cześć nieżyjącego już prof. Olgierda Wojtasiewicza i ku upamiętnieniu jego wydanej przed półwieczem książki, prof. Alicja Pisarska wystąpiła z tezą, że precyzyjne zdefiniowanie przekładu jest w zasadzie niemożliwe. I wielu spośród zebranych na sali translatologów przyznało jej rację.

2. CZYM JEST DOBRY PRZEKŁAD?

Źle napisana książka to tylko głupi błąd.
Zły przekład dobrej książki to zbrodnia.
Gilbert Higher

Wielkie oryginały prześwitują także
przez nieudane reprodukcje.
Christian Morgenstern

Przekład literacki powinien być tekstem artystycznym stanowiącym – w miarę możliwości – odpowiednik oryginału w literackiej kulturze docelowej, tej, do której wskutek wysiłków tłumacza został włączony. Winien wywoływać u odbiorców skojarzenia takie same lub bardzo zbliżone do tych, które u swoich odbiorców wywoływał oryginał, postulował Wojtasiewicz. Jak tę „odpowiedniość“ zmierzyć? Kiedy przekład literacki będzie dobrym przekładem? „Pełna“ ekwiwalencja jest niemożliwa, tekstu artystycznego nie sposób przełożyć bez translatorskich ingerencji w tekst oryginału – pewnych opuszczeń, przestawień, wymian elementów i dopowiedzeń, nazywanych przez Balcerzana odpowiednio redukcjami, inwersjami, substytucjami i amplifikacjami (Poetyka przekładu literackiego). Przekład jest nieuchronnie kompromisem, kombinacją zysków i strat, pisał Jerzy Ziomek, dowodząc, że przekład kongenialny nie istnieje, istnieją tylko genialni tłumacze (art. Kto mówi?, 1975).

Poezję łatwo tłumaczyć temu, kto umie odróżnić w niej to, co istotne, od tego, co drugorzędne, stwierdził Dedecius. Rolą tłumacza jest zinterpretować oryginał, rozłożyć akcenty ważności w tekście, bo jasne jest, że wszystkiego w przekładzie ocalić się nie da. W tej perspektywie dosyć bliską Dedecjuszowej koncepcję tłumaczenia wyznaje Stanisław Barańczak. W jego teorii (i praktyce) translatorskiej najważniejsze jest oddanie w przekładzie „dominanty semantycznej“ oryginału, która jest dla niego „pierwszorzędnym elementem znaczeniowym wiersza, jego nieusuwalnym i niezastępowalnym «formalnym» składnikiem, który w istocie jest kluczem do «treści»“. Dominantą semantyczną może być na przykład skomplikowany układ rymowy, rytmiczny lub graficzny tekstu, gra słów czy metafora. Ponadto Mały, lecz maksymalistyczny manifest translatologiczny (1990) Barańczaka zawiera jeszcze tylko dwa zakazy: „Nie tłumacz wiersza na prozę“ oraz „Nie tłumacz dobrej poezji na złą poezję“. I to już wszystko.

Pokrótce zrekonstruowawszy teorię, proponuję Państwu przyjrzenie się praktyce translatorskiej Stanisława Barańczaka. Analizowanym przykładem będzie niedościgły w swej lapidarności – a zatem stanowiący duże wyzwanie dla tłumacza na raczej dość rozgadaną polszczyznę – wiersz amerykańskiego poety Frederica Ogdena Nasha (1902-1971). Tytuł utworu Nasha brzmi Reflections on Ice-Breaking, „Refleksje nad przełamywaniem pierwszych lodów“ – gdybyśmy tu się zatrzymali, jako autorka artykułu mającego stanowić wprowadzenie do problematyki przekładu literackiego mogłabym sobie pozwolić na zadedykowanie tego wiersza Czytelnikom. Utwór Nasha dotyczy jednak problematyki przełamywania pierwszych lodów na płaszczyźnie towarzyskiej, i to w przypadku, gdy stroną inicjującą nawiązanie bliższej znajomości jest mężczyzna, a stroną, która mogłaby tej inicjatywie wyjść naprzeciw, gdyby tylko zechciała, jest kobieta. Inicjatorowi damsko-męskiego kontaktu Nash udziela przenikliwej rady, mieszczącej się w czterech bardzo oszczędnych pod względem rozpiętości sylabicznej linijkach (2 – 3 – 3 – 3), które dla lepszego mnemotechnicznego efektu zostały dokładnie (żeńsko) zrymowane:

Candy
Is dandy;
But liquor
Is quicker.

‘Candy’ to niekoniecznie „cukierek“, to „słodycze“ w ogóle: ‘a food made of a sugar paste or syrup often enriched and varied with coloring and flavoring (as chocolate) and filling (as fruits or nuts) and shaped into various attractive forms’, „artykuły żywnościowe z masy cukrowej lub syropu cukrowego, często wzbogacane i urozmaicane za pomocą barwników i dodatków smakowych (takich jak czekolada) oraz nadzienia (na przykład z owoców lub orzechów) i formowane w różne atrakcyjne kształty“, podpowiada Merriam-Webster’s Unabridged Dictionary. „Czekolada“ także mieści się w polu znaczeniowym słowa ‘candy’, zaświadcza Cambridge Advanced Learner’s Dictionary. ‘Liquor’ zaś to nie tylko „likier“ (kolejny „fałszywy przyjaciel tłumacza“), lecz każdy alkohol wysokoprocentowy: ‘a usually strong distilled alcoholic beverage (as whiskey, rum) rather than a fermented one (as wine, beer)’, „zwykle mocny, destylowany trunek (taki jak whisky czy rum), a nie tylko podlegający fermentacji (tak jak wino czy piwo)“. Przymiotnik ‘quicker’, „szybszy“, nie sprawia poważniejszych trudności, inaczej niż przymiotnik ‘dandy’, pochodzący od rzeczownika ‘dandy’, „dandys“. Polski przymiotnik „dandysowaty“ ma odcień pejoratywny, skoro dandys to „elegant, modniś, goguś“, jak podaje Słownik języka polskiego PWN; „dandysowski“ też nie najlepiej oddaje istotę rzeczy, która polega na tym, że coś, co jest ‘dandy’, jest ‘very good, first-rate, fine’ – „wspaniałe“, podaje Wielki Słownik PWN-Oxford, „pierwszorzędne, wspaniałe, cudowne“, odnotowuje The New Kosciuszko Foundation Dictionary. Rymowany bon mot Nasha w możliwie dosłownym polskim tłumaczeniu wyglądałby zatem tak:

*Słodycze
Są pierwszorzędne/znakomite/wspaniałe/cudowne,
Ale alkohol wysokoprocentowy
Jest szybszy.

Lecz już w przekładzie filologicznym zgubiliśmy konstrukcję składniową oryginału (‘x is y, but z is a’), bo w polszczyźnie alkohol „jest“, ale słodycze „są“. Cóż dopiero mówić o zgrabnej, zwartej, zręcznie zrymowanej formie wierszowej, bez której ginie dowcip Nasha. To ona właśnie jest tutaj dominantą semantyczną, domagającą się ocalenia w tłumaczeniu.

Przekład to nie dzieło, ale droga do dzieła, napisał José Ortega u Gasset. Stanisław Barańczak, próbując się zbliżyć do dzieła Nasha, stworzył aż dwanaście polskich wariantów powyższego czterowiersza, nadając im wspólny (doprecyzowujący i komicznie dłuższy niż sam utwór) tytuł Refleksje na temat przełamywania lodów przy nawiązywaniu stosunków towarzyskich. Wariant pierwszy brzmi:

1. Kawa
Się nadawa,
Lecz gorzała
Szybciej działa.4

Spójrzmy na niego krytycznym okiem filologa. Czterowiersz jest niemal tak zwięzły jak oryginał (2 sylaby, 4, 4 i 4), co w polszczyźnie samo w sobie stanowi wyczyn (dla porównania proszę wrócić wzrokiem do fragmentu dialogu Miodzie, jestem domem!: wersja polska jest dłuższa od angielskiej o dobrych kilka linijek). Rymy jak w oryginale mają półtorej zgłoski (k-awa – nad-awa, gorz-ała – dzi-ała), przy czym ten pierwszy może budzić uśmiech ze względu na swoją niepoprawność gramatyczną (powinno być przecież „nadaje“, ale wtedy zniknąłby rym). Wyższość trunku przy nawiązywaniu stosunków towarzyskich zostaje wyraźnie zaznaczona: „szybciej działa“, ale „gorzała“ to słowo bardzo kolokwialne, a w oryginale jak byk stoi zupełnie neutralny ‘liquor’. Cóż to za absztyfikant, można by się zastanawiać na podstawie użytego w tekście słownictwa, czyżby pobratymiec niezbyt fortunnego zalotnika z Colloquium niedzielnego na ulicy Tuwima? I wreszcie: przewagę nad czym miałaby zdobywać „gorzała“? Nad „kawą“? A gdzie się podziały słodycze?

Przedstawiając nam pozostałe jedenaście wariantów swojego tłumaczenia, Barańczaka zastawia stół do prawdziwej uczty.

2. Herbata
Też zbrata;
Ale martini
Szybciej to czyni.

3. Kakao
Też by działało;
Ale jest szybszy program:
Sto gram.

4. Sok z pomarańczy
Jest tańszy;
Lecz dolać wódki –
Są skutki.

5. Cocktaile mleczne
Są bezskuteczne;
Ale wóda
Czyni cuda.

6. Butla Perriera -
Wciąż jest bariera;
Łyk Bloody Mary –
Nie ma bariery.

7. Melba z bananem –
Podejściem wyszukanem;
Sto gram z grzybkiem –
Szybkiem.

8. Po toniku –
Brak wyniku;
Po ginie –
Rezerwa ginie.

9. Tort podany na tacy
Jest cacy;
Whisky wlana do wnętrza –
Jest prędsza.

10. Sodowa woda
To też metoda;
Lecz prędzej do celu dotrzem
Scotchem.

11. Banany w mazagranie –
Niebanalne zagranie;
Lecz sukces towarzyski
Zapewnia prosta whisky.

12. Sok grejpfrutowy
Jest zdrowy,
Zmieszany z ginem daje większy plus:
Luz.

Który wariant jest, Państwa zdaniem, najbliższy oryginałowi? Nie tylko pod względem formalnym: który, będąc możliwie bliskim polskim odpowiednikiem utworu Nasha, jest jednocześnie najbardziej zabawny? Czterowierszowi czwartemu szczególnego staroświeckiego charme’u nadaje z lekka archaiczna fleksja, na uwagę zasługuje też wymiana elementu kulturowego: australijski deser lodowy miałby przegrywać ze swojskim napitkiem i zakąską. Wielkim atutem wariantu dziesiątego jest mistrzowski rym – dokładny i egzotyczny. Czterowiersz dwunasty znacznie zyskuje na sile wyrazu dzięki męskiemu rymowi, który jednocześnie stanowi osobną, krótką, a przez to wyraźnie skontrastowaną z poprzednią wierszową linijkę. Moim osobistym faworytem jest jednak wariant dziewiąty, w którym Barańczakowi w wiernej oryginałowi konstrukcji składniowej „x jest y, z jest a“ udało się zmieścić i „słodycze“ (tort), i „alkohol wysokoprocentowy“ (reprezentowany przez whisky), nie zabrakło kluczowego określenia „prędsza“, a przymiotnik „cacy“ uważam za absolutny majstersztyk. „Podany na tacy“ i „wlana do wnętrza“ to dodatki –amplifikacje – tłumacza, tutaj konieczne do uzyskania dokładnego i zabawnego rymu, nie takie znów arbitralne przecież, doprecyzowujące sytuację.

„Przekład jest grą, w której wygrywa się jak przy zielonym stoliku – raz tracąc, raz zyskując, a nie jak w turnieju, gromiąc przeciwnika na udeptanej ziemi“, pisał Jerzy Ziomek. Seria Refleksji na temat przełamywania lodów przy nawiązywaniu stosunków towarzyskich Nasha, zainicjowana przez Barańczaka, jest serią otwartą, do której można dopisywać nowe, konkurencyjne rozwiązania. Jeśli i Państwo odkryją w sobie żyłkę translatorską, pozostaje mi życzyć Państwu wielu wygranych.

Ewa Rajewska

Wzbrana bibliografia

  • Wystan Hugh Auden, Sztuka przekładu. Przeł. Andrzej Słomianowski. „Literatura na Świecie“ 1971 nr 4.
  • Edward Balcerzan, Literatura z literatury (strategie tłumaczy). „Śląsk“, Katowice 1998.
  • Idem, Oprócz głosu. Szkice krytycznoliterackie. PIW, Warszawa 1971.
  • Idem, Poetyka przekładu literackiego. „Nurt“ 1968 nr 8. Także w: Literatura z literatury.
  • Edward Balcerzan, Ewa Rajewska, Pisarze polscy o sztuce przekładu 1440-2005. Antologia. Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2007.
  • Stanisław Barańczak, Mały, lecz maksymalistyczny manifest translatologiczny. „Teksty Drugie“ 1990 nr 3.
  • Idem, Ocalone w tłumaczeniu. Szkice o warsztacie tłumacza poezji z dołączeniem małej antologii przekładów. Wydawnictwo a5, Poznań 1992 i wyd. nast.
  • Anna Bednarczyk, Kulturowe aspekty przekładu literackiego. „Śląsk“, Katowice 2002.
  • Karl Dedecius, Notatnik tłumacza. Autoryzowany przekład z niemieckiego Jana Prokopa. Wydawnictwo Literackie, Kraków 1974 i wyd. nast.
  • Krzysztof Hejwowski, Kognitywno-komunikacyjna teoria przekładu. Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2004 i wyd. nast.
  • Roman Ingarden, O tłumaczeniach. W: O sztuce tłumaczenia. Pod red. Michała Rusinka. Wydawnictwo Zakładu im. Ossolińskich, Wrocław 1955.
  • Roman Jakobson, Językowe aspekty przekładu. Przeł. Zofia Sroczyńska. W: Przekład artystyczny. O sztuce tłumaczenia księga druga. Pod red. Seweryna Pollaka. Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1975.
  • Anna Legeżyńska, Tłumacz i jego kompetencje autorskie. Wyd. 2, rozszerzone. Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1999.
  • Anna Majkiewicz, Intertekstualność – implikacje dla teorii przekładu, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2008.
  • Mała encyklopedia przekładoznawstwa. Pod red. Urszuli Dąmbskiej-Prokop. Wydawnictwo Wyższej Szkoły Języków Obcych i Ekonomii, Częstochowa 2000.
  • Henri Murger, Sceny z życia cyganerii. Tłumaczył i wstępem opatrzył Tadeusz Żeleński (Boy). PIW, Warszawa 1957.
  • Alicja Pisarska, Teresa Tomaszkiewicz, Współczesne tendencje przekładoznawcze. Podręcznik dla studentów neofilologii. Wydawnictwo Naukowe UAM, Poznań 1998.
  • Słownik dydaktyczny terminologii translatorycznej pod red. Jurija Lukszyna. Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 1991.
  • George Steiner, Po wieży Babel. Problemy języka i przekładu. Przeł. Olga i Wojciech Kubińscy. Universitas, Kraków 2000.
  • Elżbieta Tabakowska, Językoznawstwo kognitywne a poetyka przekładu. Przeł. Agnieszka Pokojska. Universitas, Kraków 1998.
  • Eadem, O przekładzie na przykładzie. Rozprawa tłumacza z „Europą“ Normana Daviesa. Wstęp Norman Davies. Znak, Kraków 1999.
  • Tezaurus terminologii translatorycznej. Pod. red. Jurija Lukszyna. Wyd. 2. Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1998.
  • Julian Tuwim, Pegaz dęba, czyli panopticum poetyckie. Czytelnik, Warszawa 1950.
  • Wiersz jest dziełem otwartym. Z Ryszardem Krynickim rozmawia Andrzej Bernat. „Nowe Książki“ 1997 nr 5.
  • Olgierd Wojtasiewicz, Wstęp do teorii tłumaczenia. Zakład im. Ossolińskich – Wydawnictwo Polskiej Akademii Nauk, Wrocław – Warszawa 1957 i wyd. nast.
  • Jerzy Ziomek, Kto mówi? „Teksty“ 1975, nr 6.

Mohlo by vás z této kategorie také zajímat