Aosta – oaza nie tylko dla narciarzy

O Chamonix słyszał każdy Europejczyk. O jej siostrze bliźniaczce Aoście – już tylko nieliczni. Polakom Dolina Aosty może kojarzyć się z jednym – całorocznym wyciągiem narciarskim na Cervini. Z Monte Bianco, w masywie którego położone jest miasteczko, nie kojarzy się już wcale. Jednak aby zakosztować uroku tego miejsca, trzeba wyjść poza przewodniki po śnieżnych trasach i przyjechać tu, kiedy góry odsłaniają swoje skarby.

Do Aosty koniecznie trzeba wjechać od strony Piemontu. Sam Piemont jest jedną z nielicznych równin na terenie Italii, dzięki czemu wrażenie wysokości względnej jest większe. O zachodzie słońca rysuje się czarny kontur gór i wydaje się, iż tworzą one zwartą linię, której nie sposób przełamać. Podążając dalej, przekraczamy granicę autonomicznego regionu Włoch i wjeżdżamy na szlak zielonych winnic i kamiennych wartowni, ciągnący się na długości 60 km. Wijąca się wzdłuż gór droga prowadzi między wieżami mieszkalnymi, zamkami, fortami: Bard, Issogne, Verres, Fenis – nie ma wątpliwości, że teren miał ogromne znaczenie strategiczne.

Smaczku dodaje świadomość, iż znajduję się na starożytnej „strada del vino”, którą Hannibal przeprawiał się przez Alpy. Od zawsze snuto marzenia o łatwym przejściu przez góry. Zrealizowały się one dopiero w latach 60. XX w., kiedy wybudowano 11-kilometrowy tunel „Monte Bianco”. Meandrująca droga prowadzi do malowniczego serca doliny. Od zachodu Francja, od północy Szwajcaria – góry otulają ogromnymi ramionami mieszkańców i przybyszów.

Mapa doliny leży otwarta przede mną, ostre szpice szczytów nade mną. Może najstarszy i najmniejszy park narodowy Włoch – Gran Paradiso? Może przełęcz św. Bernarda? A może la Thuile? Zapada zmierzch. Cicha Aosta cichnie jeszcze bardziej. Czas na odpoczynek.

Przechylam drewniane naczynie i w ustach czuję znajomą mieszankę kawy z likierem ziołowym – sławnym Genepi. Cafe alla valdostana najlepiej smakuje, kiedy pije się ją tradycyjnie w coppa delľ amizicia, czyli „misie przyjaźni”. Jest to płaski czajniczek o 6 lub 8 szyjkach, wykonany z jednego kawałka drewna. Mocny aromat espresso i 40-procentowego alkoholu sprawia, że napój spożywam małymi łykami, przekazując naczynie w kręgu. Wędrująca w ten sposób coppa podkreśla więź między uczestnikami „uczty”. Chociaż naczynie to znajduje się w każdym aościańskim domu – w restauracji bardzo rzadko można zamówić ów specjał. Jest on zarezerwowany dla gości i przyjaciół, a spożywany głównie podczas regionalnych świąt.

Kraków był nazywany „Rzymem północy” ze względu na ilość kościołów w mieście. Aosta jest nazywana „Rzymem północy” ze względu na obecność papieży, którzy spędzają w niewielkim Introd na zachodzie doliny swój wolny czas. Tradycja ta jest dość nowa, ponieważ zapoczątkował ją wielki miłośnik górskich wypraw – Jan Paweł II, a kontynuuje Benedykt XVI. W niewielkiej rezydencji panuje cisza i spokój. Nie mącą jej ani turyści, ani spragnieni błogosławieństw pielgrzymi. Zupełnie inna atmosfera, niż na Tynieckiej 10 w Krakowie, gdzie Karol Wojtyła mieszkał po maturze. Chociaż w samym Introd można odwiedzić „dom papieski”, dla mnie największą przyjemnością są widoki, które cieszyły również Ojca Świętego.

Barrego zna chyba każdy. Przyjazny bernardyn z beczułką pełną rumu. Jednak nie każdy wie, że pierwowzór disney’owskiej postaci pochodzi właśnie z Aosty! Jego przodkowie od XI w. pomagali ratować ludzkie życie. A to za sprawą św. Bernarda, który porzucił zgiełk akademickich miast i osiadł na alpejskiej przełęczy, aby „od drzew i kamieni uczyć się najwięcej”. Tak powstały hospicja dla pielgrzymów, których w drodze do Ziemi Świętej zatrzymała choroba. Wraz ze szpitalem powstał pierwszy punkt ratownictwa górskiego na wysokości ponad 2000 m p. m. I tak św. Bernard został patronem alpinistów, a masywne psy o brunatno-kremowej sierści otrzymały nazwę bernardynów. Dziś, spacerując po przełęczy, nie natkniemy się już na żadne ślady średniowiecznych zabudowań, jedynie miniemy te same eremy, kamienie i drzewa, które mijał św. Bernard. Nadal jednak figura Świętego strzeże wędrowców przemierzających Alpy.

Szlakami świętych, wojowników, artystów i myślicieli warto chadzać zawsze. Warto także czasem je porzucić i udać się na własny szlak. Tych drugich w Dolinie Aosty z pewnością nie zabraknie!

Elżbieta Prokopowicz
fotografie

Mohlo by vás z této kategorie také zajímat