Zbieranie fragmentów, czyli literackie egzystencje Europy Środkowej

14. Podróbka psuje się szybciej

Jakaś forma niedokończenia, jednoczesny początek i koniec, powolny rozpad obecne tu były od zawsze. Wystarczy przypomnieć wschodnie rubieże Cekanii opisane przez Rotha, miejscowości, które odwiedzał Jasza Mazur1… Tak, ale jeszcze w tym długo umierającym XIX wieku wszystko się jakoś trzymało, wszystko jakoś wyglądało, póki nie przyszedł spóźniony wiek XX, z elektryfikacją, wyzywającymi strojami i szybami naftowymi. Wiek, w którym zagrożenie widzieli hrabia Chojnicki i hrabia Morstin, przynoszący zagładę dotychczasowego świata, podstępnie i powoli wkradający się już wcześniej. Wraz z nim przyszła fala naśladownictwa Zachodu, tej „lepszej cywilizacji“, o większych niż dotychczas rozmiarach i z typowym dla tego obszaru marnym skutkiem. Znaczna część Centrum stała się parodią Zachodu, przestrzenią kiczowatych kolorów i taniości. Stała się Ulicą Krokodyli, spod której wyblakłych szyldów, brzydkich tynków, farby i makijażu wciąż gdzieś wychodzi przeszłość i niegdysiejsza, na poły mityczna świetność regionu. A wiek XX coraz bardziej się nawarstwia i rozwarstwia, wszystko się tu zaczyna i nic nie kończy, remonty ciągną się w wieczność lub są zatrzymane w połowie pracy. Tutaj, w krajach Europy Wschodniej czy Środkowo-Wschodniej, a może nawet Środkowej, zawsze są

[…] jakieś prace w toku, pilne i nigdy nie ukończone; wraca się na jakieś miejsce po roku i odnajduje cegły, narzędzia, zwaliska, dźwigary, bałagan prowizorki. Czas płynie tu wolniej i to czyni owe kraje bardziej swojskimi dla odwiedzającego, stwarza komfort powrotu do miejsc znanych2.

To „druga Europa Środkowa“, istniejąca nie tyle we wspomnieniach i sferze mitu, co rzeczywiście, ale jakby przesunięta trochę na wschód, trochę na południe, obecna w małych miastach i na wsi, w Polsce, Czechach, Węgrzech, Rumunii, na Słowacji, Ukrainie… W tej Europie Środkowej nie ma miejsca dla Austrii. A poznanie takiego Centrum może być rozczarowaniem, zwłaszcza, jeśli komuś pobrzmiewa w głowie mit habsburski. Jurij Andruchowycz, wspominając swą „lwowską młodość“ pisze, że wyobrażał sobie Lwów jako piękne, malownicze, a przynajmniej interesujące i trochę tajemnicze, miasto zamieszkane przez ludzi słuchających dobrej muzyki (co najmniej rocka symfonicznego), inteligentnych, mówiących jedynie po ukraińsku i cytujących wiersze z pamięci. Jednak okazało się, że tego Lwowa nie ma, za to są blokowiska, przedmieścia, komunistyczne molochy, fabryki, smród i rozpad, a na ulicach najczęściej słychać język rosyjski. A ci, co mówią po ukraińsku, okazują się mało rozgarniętymi wieśniakami3. Nie ma także owych wywodzących się z Cekanii spokojnych, podporządkowanych biedermeierowi prowincji – są za to opisywane przez Serhija Żadana dziwaczne stacje, nieczynne już kombinaty przetwórcze, puste drogi i zmurszałe wspomnienia życia za sojuza, są też kioski w których można kupić wszystko, z bronią i narkotykami włącznie, są przystanki ze śladami krwi i spermy na ścianach4

Jednak rozpadająca się Europa Środkowa prowincji częściej budzi fascynację, nawet u przywołanego powyżej Andruchowycza. Przecież Stanisławów, a nawet Iwano-Frankiwsk, jest dla niego inspiracją, Lwów – właśnie dzięki rozczarowaniu – także. Takie Centrum fascynuje swoją innością, egzotyką, peryferyjnością – czym innym, niż pozostająca już tylko w sferze wspomnień Cekania. Owszem, mówi się o różnorodności tego regionu, nawiązując do habsburskiej czy nawet polskiej tradycji, ale wydaje się to tylko próbą radzenia sobie z kompleksem prowincji:

[…] nawarstwienie kultur. Tak, jasne – nieco spóźnione na tle ogólnoeuropejskim kultywowanie mitu austro-dunajskiego czy „międzywojennego“, umożliwiające głośne powtórzenie od czasu do czasu słów o zgwałconej tu Europie. Ale czy w tym rzecz? „Dla nas – wyjaśniał ktoś inny, przekraczając granice samokrytycyzmu i zdrowego rozsądku – ważne jest to, że tu zawsze coś skądś wyziera, coś się wyłania – jak nie napis łacinką na murach, to szkielet z dziurą od kuli w potylicznej części czaszki“5.

Egzotyczność, o której tu mowa, przejawia się w specyficznym, niezamierzenie parodystycznym naśladowaniu Zachodu oraz w rozpadaniu się, zanikaniu pozostałości dawnego świata, zarówno tego starszego, austro-węgierskiego, jak i nowszego, komunistycznego. Takie Centrum pociąga, bo umiera na naszych oczach, a jego powolna śmierć, jak twierdzi Stasiuk, jest małpowaniem równie powolnej agonii Zachodu6.

Nowa-stara Europa Środka jest przestrzenią, gdzie żyją „ostatni traktorzyści z PGR-u“, którzy mimo czterdziestu czy pięćdziesięciu lat wyglądają na wiele starszych7, miejscem, gdzie bieda, głód i szarość mieszają się z barwnymi wystawami sklepowymi i podrobionymi ubraniami sprowadzanymi ze Wschodu. Podróbka – to dobre określenie na fragmenty Centrum opisywane przez Stasiuka w Opowieściach galicyjskich, Andruchowycza w Środkowowschodnich rewizjach czy Żadana w Hymnie demokratycznej młodzieży… Tak, ale podróbka zyskuje tutaj nowe znaczenie – to taki „rodzimy produkt zachodni“, jakkolwiek to brzmi. Symbol nowego lepszego świata, nawet – Nowej Ewangelii:

Tęcza witryny wysyła twarde, zdecydowane światło, w którym unoszą się zaklęcia w niezrozumiałym języku. Kolor biały – Similac Isomil – to czystość, radość, niewinność i wieczna chwała, to barwa szat Chrystusa na górze Tabor, to bisior ze świątyni Salomona. Niebieski – Blue Ocean Deodorant – to kolor Matki Boskiej, firmamentu i tak jak biel znaczy nieskazitelność. Czerwień – Fort Moka Desert – to kolor Ducha Świętego, który wznieca ogień miłości i zjawia się w postaci ognistych języków, to także kolor Męki Pańskiej, krzyża i tych wszystkich, którzy drogą wiary szli aż po przelanie krwi. […] Prostokątna mandala tkwi w burej przestrzeni między ponurą knajpą a majdanem i jak okno na drugą stronę bytu pozwala wejrzeć w tajemnicę przyszłości, określić swoje położenie i wybrać drogę ku wyzwoleniu8.

Podróbka daje chociaż namiastkę upragnionego bogactwa, bo z tym głównie kojarzony jest Zachód. Jest ucieczką od codzienności i od otaczającego świata. A jaka jest ta codzienność? Codziennie stare kobiety oglądają świat w telewizorach, modlą się i wspominają przechodzące niegdyś przez wieś wojska, myślą o dawnej i teraźniejszej biedzie, o braku nadziei9, codziennie ktoś nieudolnie próbuje wcielać w życie zachodnie pomysły10, codziennie próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości, ale znajduje tylko to, w czym dorastał – ruiny11. Bohaterowie Opowieści galicyjskich ledwo wiążą koniec z końcem, piją, nieraz głodują, jeśli pracują, to fizycznie, mają dużo dzieci, które czasem są zmuszane do żebrania, biją się, kochają, są namiętni, zabobonni, kierują się instynktami. Nie rządzi nimi prawo, lecz natura. Daleko im do zachodniego racjonalizmu. Ich od dawna nie remontowane domy są zniszczone, nie dbają nawet o swoje jedyne źródło utrzymania, dziedziczone jeszcze po rodzicach – jak na przykład ciągnik artyleryjski z drugiej wojny, własność niejakiego Janka. W tej całej swojej dzikości czy może lepiej powiedzieć – w całym swoim nieokrzesaniu, są prawdziwi, naturalni i – ujmujący. Chyba żaden z czytelników Opowieści nie chciałby żyć tak, jak ich bohaterowie, ale większość z pewnością chętnie by zobaczyła tych „ostatnich dzikich“, chciałaby zobaczyć niknący świat. I nie szukaliby dwugłowego orła. Raczej staraliby się, jak narrator, znaleźć tych, którzy pamiętają – tak cennych, bo już odchodzących bezpowrotnie w przeszłość. Szukaliby też starych, zarośniętych cmentarzy, zapomnianych cerkwi lub opuszczonych łemkowskich wiosek. Ale ich spojrzenie będzie spojrzeniem turysty czy – rzadziej- etnografa. Są to, będą to ludzie z zewnątrz, co jest tylko dowodem na zanikanie tak rozumianej Europy Środkowej, dowodem na jej powolną i bezbolesną śmierć, wchłanianie przez Zachód.

Karolina Pospiszil
1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13, 14

Mohlo by vás z této kategorie také zajímat